Zamknij

Ciechocinek od zawsze dobrze mi robi - wywiad z olimpijczykiem

12:12, 21.09.2020 M.G Aktualizacja: 01:12, 25.09.2020
Skomentuj fot. B.Bigosiński fot. B.Bigosiński

Polski olimpijczyk osiadły w Ciechocinku opowiada jak to jest, gdy ma się szczęście i końskie zdrowie – Michał Gajewski rozmawiał ze Zbigniewem Skrudlikiem, zawodnikiem i trenerem polskiej reprezentacji szermierzy w latach 60 ubiegłego wieku, który zdobywał medale olimpijskie i wiele innych trofeów.

Michał Gajewski: Jako sportowiec i trener zjechał Pan prawie cały świat z reprezentacją polskich szermierzy. Był też epizod kanadyjski. W klonowej krainie spędził Pan dekadę, A koniec końców zamieszkał Pan w Ciechocinku. Skąd taki wybór ?

Pod koniec lat 50  najpierw przyjechałem tutaj na leczenie w trakcie studiów na AZS. Dużo tutaj spacerowałem, wędrowałem po okolicy. Dobrze tutaj się czułem. Wzmocniłem odporność, poprawiłem kondycję. To tutaj też tworzyły się nowe przyjaźnie i znajomości z innymi sportowcami rangi olimpijskiej. Zajmowałem w sanatorium pokój z zawodnikiem uprawiającym strzelectwo sportowe. Urządzaliśmy sobie w pobliskich lasach treningi. Kiedyś udało mi się ustrzelić ze znacznej odległości bażanta. Sytuacja była stresowa. Z jednej strony wizja interwencji milicji, z drugiej brak wizji, co zrobić z dorodnym drobiem. Po kilku godzinach poszukiwań udało się zbyć ptaka u jednej z kucharek w uzdrowisku. Takie to były czasy. Po tym pierwszym moim turnusie w Ciechocinku pomyślałem sobie wtedy, że jeszcze kiedyś tutaj wrócę.

Sentymentów nigdy dość. Czym potrafił Ciechocinek zauroczyć w poprzednim tysiącleciu? 

Najbardziej mi szkoda, że już nie ma tego basenu między tężniami. Wiele razy tam pływałem, odpoczywałem w lejącym się z nieba słońcu. Nie potrzebny mi był Paryż czy Rzym, gdzie wielokrotnie bywałem i mogłem tam zamieszkać. Tutaj miałem zawsze swój święty spokój. Do tego bliscy na wyciągnięcie ręki.

A teraz. Dzień dzisiejszy. Jak spędza się tutaj czas mając na karku ponad 85 lat? Taki bagaż doświadczeń, przeżyć, trofeów ciężko się dźwiga? 

Wciąż spaceruję. Jeśli chodzi o imprezy to przede wszystkim Bristol. Tam na tańce zawsze się znajdzie jakieś towarzystwo. Można mieć co prawda większe wymagania na ten przykład co do orkiestry. Ale o gustach się nie dyskutuje. Atmosferę miejsca tworzą ludzie. Swego czasu z moim przyjacielem Woydą, złotym medalistą z mojej drużyny narodowej, spędziliśmy cudne dwa tygodnie w Klinice Pod Tężniami. Bardzo sobie cenię poziom usług i zabiegów w Ciechocinku. Odnoszę wrażenie, że lokalny personel przykłada większą wagę do swojej pracy aniżeli gdzie indziej. Mówię o tym w skali całego miasta. Pielęgniarkom należy się w podzięce za to o wiele więcej niż tylko symboliczna czekoladka.  

Można zatem podsumować - miał Pan szczęście. W odpowiednim czasie trafił Pan w odpowiednie miejsce i poznał odpowiednich ludzi. Kolejne trofeum!

Uważam, że jestem w dobrym miejscu. Tutaj mam wsparcie przy dolegliwościach krążeniowych jak i ruchowych. Jest tutaj dobra pogoda. Spada mi tutaj ciśnienie. Ogólnie to Kujawsko-Pomorskie bardzo dobrze mi robi. Jest co zwiedzać, odkrywać. Nie nudzę się. 

Dokopałem się, tak to trafne określenie, dokopałem się w archiwach do pańskiego pseudonimu artystycznego. Z relacji prasowych wynika, że działał Pan z kopyta. Zarówno jako zawodnik ciągnął drużynę do przodu jak i potem w roli trenera naszą reprezentację. I to po olimpijskie złoto dwukrotnie. Skąd “Koń” się wziął? Bo jaki jest, to każdy przecież widzi ... 

Szermierka, floret to sport walki. Liczy się sprawność nie tylko rąk, ale i też nóg. Mam ten dar, że potrafię nimi przebierać, markować, zwodzić. Na tyle sprawnie, że było to zarówno skuteczne jak i widowiskowe. Wbrew pozorom to twarda dyscyplina sportu, gdyby nie kombinezony ochronne czy maseczki, byłoby srogo. 

Maseczek nam nie brakuje teraz i też jest srogo Panie Zbigniewie. Żarty żartami, a może zapadła Panu w pamięci jakaś ciekawa anegdota z wypraw po świecie?

W Meksyku zakolegowałem się z bokserem Jerzym Kulejem. Człowiek do rany przyłóż. Niemniej historie z nim związane nie do końca nadają się do tego typu publikacji. Ale mam inną historię. Jest zarówno groteskowa i satyryczna. Z uwagi na szacunek do zawodnika, którego wtedy trenowałem nie podam więcej szczegółów. Był finał zawodów rangi międzynarodowej. Przez eliminacje przeszedł jak burza. W kluczowym pojedynku niemalże go sparaliżowało. Pewniak na podium odpadł mi w kluczowym momencie. Jak się potem okazało, nie ubrał szelek. W trakcie walki nie wykonywał ruchów w obawie, że spodnie mu spadną.

Niewiarygodne! Opowiada Pan o tym wszystkim jakby to było wczoraj. Do tego odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z ambasadorem sportowego trybu życia i promotorem Ciechocinka w jednej osobie. Tak się składa, że w Ciechocinku mamy szkołę imienia Olimpijczyków.  Co by Pan powiedział młodym ludziom - jaka jest recepta na końskie zdrowie ?

Nauka, sport i aktywne życie, czy to pomoc rodzicom w domu, rówieśnikowi w potrzebie, czyli empatia. To podstawa. Wiadomo, geny genami, nie mamy wpływu jacy się rodzimy. Trzeba się dobrze odżywiać, regularnie badać profilaktycznie i powtórzę: ciągle się ruszać!

Dziękuję za rozmowę.
fot. Bogdan Bigosiński oraz archiwum sportowca

SKRUDLIK ZBIGNIEW ANDRZEJ ps. "Koń", nauczyciel wf, trener, czołowy florecista świata lat sześćdziesiątych, srebrny (1964) i brązowy (1968) medalista olimpijski w drużynie, wybitny trener. Urodzony 12 maja 1934 w Jaśle, woj. krakowskie, syn Eugeniusza (właściciel drukarni) i Zofii Juszczyk, absolwent miejscowego Państwowego Gimnazjum i Liceum (1951) oraz AWF w Warszawie (1958), gdzie otrzymał tytuł magistra W-F. Już w szkole był czynnym sportowcem i organizatorem życia sportowego (SKS). Po maturze wyjechał do Przemyśla na kurs organizatorów W-F rozpoczynając przygodę z "wielkim sportem". Szermierz (178 cm, 74 kg) warszawskiego AZS (1953-1969), wychowanek trenera Kazimierza Laskowskiego, szpadzista, ale przede wszystkim leworęczny florecista - "drużynowiec". 

2-krotny mistrz Polski we florecie (1961, 1963) i 3-krotny wicemistrz: we florecie (1958, 1968) i szpadzie (1962). Drużynowy mistrz kraju w szpadzie (1956) i 6-krotny wicemistrz Polski: we florecie (1957, 1964, 1968) i szpadzie (1963, 1965, 1967). Medalista mistrzostw świata w drużynie florecistów: srebrny - w Gdańsku (1963) i Paryżu (1965) oraz brązowy - w Turynie (1961), Buenos Aires (1962), Moskwie (1966) i Montrealu (1967). W konkurencji indywidualnej zajął 4 m. na MŚ w Gdańsku (1963). 2-krotny mistrz Uniwersiady w Porto Alegre (1963) we floretowej i szpadowej drużynie.

Po zakończeniu kariery zawodniczej - trener kadry narodowej floretu mężczyzn (1968-1978), m. in. współautor największego sukcesu olimpijskiego polskich florecistów w Monachium. W latach następnych - trener szermierki w Kanadzie i Japonii. Mistrz Sportu, odznaczony m. in. wielokrotnie Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe i Krzyżem Kawalerskim OOP. *1964 Tokio: floret druż. - w grupie elim. (4 druż.) Polacy pokonali W. Brytanię 9:5 (Skrudlik 2 zw.) i Australię 13:3 (3 zw.), w ćwierćfin. zwyciężyli Rumunię 9:2 (3 zw.), w półfin. wygrali z Japonią 9:4 (2 zw.), a w finale przegrali z ZSRR 7:9 (2 zw.), zdobywając srebrny medal. Partnerami w drużynie byli: E. Franke, R. Parulski, J. Różycki i W. Woyda. *1968 Meksyk: floret druż. - w grupie elim. (4 druż.) Polacy pokonali Wenezuelę 10:6 (2 zw.), Argentynę 11:5 (2 zw.) i Węgry 9:4 (nie walczył), w ćwierćfin. pokonali RFN 9:4 (3 zw.), w półfin. przegrali z Francją 7:9 (3 zw.), a w pojedynku o m. 3-4 wygrali z Rumunią 9:3 (2 zw.) zdobywając brązowy medal (zw. Francja). Partnerami w drużynie byli: E. Franke, A. Lisewski, R. Parulski i W. Woyda.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%